Ocena:

0/5 | 0 głosów

 

 

 

SPOTKANIE Z MARCINEM KĘPĄ –  pisarzem, publicystą, animatorem kultury, regionalistą – w ramach cyklu „SPOTKANIA Z CIEKAWYMI LUDŹMI ZWIĄZANYMI Z GARBATKĄ”.

 

ZESPÓŁ SZKÓŁ DRZEWNYCH i LEŚNYCH

 IM. JANA KOCHANOWSKIEGO W GARBATCE-LETNISKU,

15. 06. 2023, GODZ. 11. 

 

WSTĘP WOLNY.  ZAPRASZAMY!

 

 

 

 

MARCIN KĘPA – ur. 1977 r. w Radomiu, pisarz, publicysta, animator kultury, regionalista.

 Absolwent VI LO im. J. Kochanowskiego w Radomiu,  Wydziału Polonistyki  UW (podczas studiów redagował pismo literackie „Palcami”, współpracował z miesięcznikiem „Noc Poetów”), zarządzania kulturą UJ (członek-założyciel Stowarzyszenia Menedżerów i Organizatorów Kultury SMOK przy UJ).

Miłośnik Radomia, rodzinnemu miastu poświęcił swoją twórczość.

Opowiadania: „Paczka radomskich” (razem z Ziemowitem Szczerkiem,  Radom 2010; tamże opowiadania o Garbatce – „Genius loci” –  s. 115, 118; o Czarnolesie – „Rozproszenie czarnoleskie”, s. 111-115), „Twierdza Radom”, Radom 2013), „Było nie było. Powidoki radomskie”, Radom 2017), „Balkony. Siedem opowieści o żydowskim Radomiu” (Radom 2019), „Powroty. Radom” (antologia opowiadań jedenastu pisarzy związanych z Radomiem, Radom 2017), „Dylemat” (opowiadanie w zbiorze „Raport z zagrożonego miasta. Opowiadania pandemiczne”, Radom 2020, s. 171- 177).

Liczne publikacje popularne i naukowe, m. in.: „Radom – fotografie Wojciecha Stana” (Radom 2003), „Radom – gospodarka i nauka”,  pod red. Adama Duszyka i Krzysztofa Latawca „Szkice z dziejów radomskiej oświaty”, Radom 2014 (opracował  gawędy szlacheckie Jerzego Szymkowicza-Gombrowicza), „Radom. Spacer sentymentalny” (autor tekstu albumu,  Radom 2014), opowiadania w albumie pod redakcją Jerzego Kutkowskiego „Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach”,  Radom 2015),  wraz z Renatą Metzger, autorką tekstów historycznych w części I, autor opowiadań w części 2 albumu „Radom. Miasto tradycji. Uliczka wspomnień” (Radom 2017), „Radomskie Studia Humanistyczne”.

Nakładem Księży Młyn Dom Wydawniczy w Łodzi ukazały się jego autorstwa „Sekrety Radomia” (2019), powieść kryminalno- sensacyjna „Trójkąt niebezpieczeństwa” (2020), która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Miasta Radomia (2021).

Publikacje, m.in.: „Granosłowije” (ukraiński miesięcznik literacki), „Resursa”, „Miesięcznik Prowincjonalny”, „Gazeta Wyborcza” (w rubryce „Literacki Atlas Radomia” pisał  artykuły i opowiadania z historią w tle), „Miastotwórczość”, „Moja Garbatka”,  „ha!art” (cykl „Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia” w interdyscyplinarnym magazynie poświęconym szeroko rozumianej nowej kulturze).

Adiunkt w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu  (od 1. 09. 2021 r.), redaktor naczelny rocznika muzealnego „Arte Fakty”, koordynator stałej ekspozycji „Muzeum Historii Radomia”. Wcześniej – wieloletni pracownik radomskiego Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” (kierownik działu Dziedzictwa Kulturowego; redaktor naczelny Radomskiego Miesięcznika Kulturalnego „Resursa”, telewizyjnego Radomskiego Magazynu Kulturalnego, programów dokumentalnych „Świadkowie Historii” i „Radomskie Portrety”, filmowego Magazynu Literackiego).

Twórca i współorganizator Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna”  im. Leszka Kołakowskiego  i Klubu Dobrego Filmu.

Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego (2010-2019),  obecnie sekretarz.

Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej (2014), Nagrody Św. Kazimierza (2016), znalazł się w gronie laureatów Nagrody Literackiej Miasta Radomia (2021).

Autor i wykonawca piosenek autorskich. Wykładał w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Radomiu.

 

Od wczesnego dzieciństwa związany jest z Garbatką-Letnisko, gdzie najczęściej bywa w lecie z żoną Kingą (lekarką), córką Marią (studentką prawa UW) i synem Mikołajem – (laureatem I Edycji Konkursu Wiedzy o Historii Radomia o Laur Dyrektora Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu „Zachować i wychować” 2023, niebawem uczniem LO im. J. Kochanowskiego w Radomiu).

 

Marcin Kępa odwiedził Szkołę Drzewną i Leśną w Garbatce-Letnisku 13. 05. 2010 r. wraz z „Paczką radomskich” –  Renatą Metzger, Adamem Zielezińskim, towarzysząc Agnieszce Kołakowskiej, filozofce, filolożce klasycznej, tłumaczce i publicystce wraz  mężem astrofizykiem profesorem Jean-Pierre’em Lasotą podczas pierwszej wizyty w Garbatce śladami ojca –  Leszka Kołakowskiego.

 

 14. 06. 2023 r. w ramach Radomskiej Wiosny Literackiej jako autor „Balkonów. Siedmiu opowieści o żydowskim Radomiu”  razem z pisarką Agatką Tuszyńską,  promującą swoją ostatnią książkę „Czarna torebka” –  gość spotkania w radomskim  kościele ewangelickim przy ul. Reja. Spotkanie poświęcone żydowskiemu Radomiowi, rodzinnej historii lęku (prowadzenie Renata Metzger).

  15.  06 .2023 r.  ponownie gościnnie w Zespole Szkół Drzewnych i Leśnych Drzewnej w Garbatce- Letnisku  w ramach cyklu „Spotkania z ciekawymi ludźmi związanymi z Garbatką”.

 

 

 ***

 

 MARCIN KĘPA (wybór z „PACZKI RADOMSKICH”)

 

GENIUS LOCI W GARBATCE

 

  Jest takie miejsce w Garbatce, które posiada w sobie jakąś zbieżność, unikalną korelację z moją podświadomością. Nie może być inaczej, bo nie odznacza się niczym szczególnym, jest przeciętne, poślednie i przelotne, jednakże zawsze potrafiło przykuć moją uwagę, przywołać mnie na duś, kiedy zmęczony, zlany potem, mknąłem wąskim betonowym duktem na rowerze wzdłuż torów przy trzecim przejeździe. Obok dróżki jest mały wyłom w roślinności, polanka, powiedzmy – dwa, trzy metry kwadratowe. Tam właśnie zawsze siadałem, zapalałem papierosa i wpatrywałem się w gęstwę lasu po przeciwnej stronie.

Wyciszenie i spokój. Nowa energia i regeneracja sił. Chłód, niczym z krypty. Trwało to nie więcej niż dziesięć minut, jakby skrócona wewnętrzna msza, z komunią w postaci papierosa, którym jeden pisarz kiedyś zniszczył całe malarstwo i sztuki wizualne.

Zanim zebrałem się w dalszą drogę, znajdowałem w swoim intymnym kościele znak, wskazówkę, która błyszczała, lśniła gdzieś w upale i krzyczała: zauważ mnie, od tego zależy twoja przyszłość. Nie pamiętam, co to były za znaki - wiem, że nic szczególnego czy dziwnego, ale w połączeniu z moim podręcznym bagażem doświadczeń stanowiły całość, komplet, z którym śmiało mogłem jechać dalej, uspokojony, wyciszony i pewny swego. Czy to była gałązka w nadnaturalnej pozie, czy symbolicznie wygięty kapsel? - nie wiem. Wiem tylko, że taki drobny element harmonizował świat, nadawał przestrzeni charakter znakowy i w ten sposób tworzyła się strukturalna rzeczywistość, tworzył się takt, rytm przyszłych i przeszłych zdarzeń. Wsobność była nasycona i pełna, zatem szczegóły chaosu bombardujące mnie zewsząd nie były już w stanie zachwiać wiary w strukturę, w porządek, harmonię i całość, a moje pole widzenia było jak dopieszczony w szczegółach film fabularny. Ale film podwójny, bo patrzyłem parą oczu, nie jednym – nierzadko ślepym – okiem kamery.

Jadąc dalej mijałem setki podmiotów, z których każdy śmiało mógł pretendować do roli znaku. Ale nie dla mnie, moje pole semantyczne wypełniało się i kończyło z chwilą opuszczenia polanki – genius loci pod betonową płytą wiejskiej drogi.

Wracałem tam wielokrotnie. Pośród drzew, gałęzi, betonowych wielokątów, kurzu, prześwitu słońca i... znaków mijały lata. Przestałem regularnie przyjeżdżać do Garbatki i pozbawiony swoich znaków gubiłem się w chaosie zdarzeń i znaczeń, aż pewnego razu – będąc tu przejazdem i na chwilę –  przypadkowo (?) odkryłem kolejne miejsce. Tym razem – niedaleko stacji kolejowej, znów przy torach. Za tablicą-pomnikiem upamiętniającą garbackie ofiary II wojny światowej, partyzantów i cywili zamordowanych przez Niemców, w prawo skręcała zarośnięta betonowa alejka, wiodąca donikąd, urywająca się nagle bez ładu i składu. Niewielkie, ale gęste drzewa okalające obłupane kwadraty alei znowu dawały znak, znowu ubierały garnitur kosmosu w zbawcze sensy, rozedrgane po długiej niebytności w pierwszym z magicznych miejsc.

Znowu spokój. Struktura gęstego powietrza, fraktale chodnika, geometria myśli i cyfrowy zapis rzeczywistości. Podziemna energia, z której czerpiesz tylko ty.

 

*

 

Każdy powinien mieć takie miejsca. Do których wraca mimowolnie, podświadomie i z którymi koegzystuje przez wewnętrzną plątaninę myśli, skojarzeń i wspomnień.

 

 

*

 

 

 

ROZPROSZENIE CZARNOLESKIE

 

  1. z Garbatki do Czarnolasu zazwyczaj pokonywałem rowerem w pełnym słońcu, w lipcu bądź sierpniu, kiedy to po trudach życia studenckiego w stolicy przyjeżdżałem odwiedzić rodziców na letnisku. Spalony na heban gnałem co sił, by w cieniu czarnoleskich lip napić się piwa, wypalić kilka papierosów i wpatrywać się w pomnik mistrza Jana na cienkich nóżkach. Stał tam czarny i poważny, z dumnie uniesionym czołem i wgapiał się w bramę wjazdową.

Ponieważ trasa moich letnich wycieczek nie była zbytnio zadrzewiona, docierałem do celu spocony i zmęczony, dopiero chłód, który dawały okazałe, rozłożyste drzewa czarnoleskiego parku pozwalał na regenerację sił.

Czasami po drodze zatrzymywałem się w Grudku, gdzie stał zabytkowy kościół z drewnianym epitafium fundatora - Andrzeja Kochanowskiego; nieraz udawało mi się trafić na odpust. Wtedy szwendałem się z rowerem pomiędzy straganami, przeglądając się w twarzach wszystkich świętych, w kolorowych wypełnionych helem balonikach, na których umieszczano podobizny papieża, krzyżykach i świątkach oraz w różnej maści innych dewocjonaliach wystawianych na sprzedaż. Nie trwało to długo - po kilkunastu minutach, z głową nabitą nowymi myślami i refleksjami, znów wsiadałem na rower i zmierzałem dalej.

Któregoś razu zdarzyło mi się coś dziwnego. Zajechawszy na teren muzeum, jak zwykle usiadłem na jednej z ławek po prawej stronie XIX-wiecznego dworku i tradycyjnie już wyjąłem z plecaka chłodne piwo, zakupione przed chwilą w sklepie nieopodal i sięgnąłem ręką do kieszeni, by wyjąć papierosa. Było bardzo gorąco. W górze szumiały lipy i dęby, a słońce miejscami przebijało się na okazały klomb przed pałacykiem i wyczyniało tam przedziwne harce swoimi promykami, tańczącymi w rytm podrygów wiatru. Byłem zupełnie sam, zakładając a priori, że w małym domku vis á vis nie było akurat właścicieli opiekujących się obiektem.

Zapaliłem papierosa, otarłem pot z czoła i zacząłem wsłuchiwać się w ciszę, w poszumy wiatru i w skrzeczące gawrony wysoko w konarach. Ich koncert zawsze uświetniał moje czarnoleskie wizyty. Skrzeczały złowróżbnie nad moją głową, jakby chciały przypomnieć o nietrwałości cielesnej materii, z której – w razie potrzeby i przypadku – zrobią pożytek dla swoich gawronich trzewi.

Nagle ktoś lekko trącił mnie w ramię, aż podskoczyłem. Odwróciłem się raptownie. Nie byłem jednak sam. Za moimi plecami stał człowiek, który – niewiele myśląc – po chwili usiadł koło mnie i podał mi rękę.

- Janek jestem!

Powiedziałem mu swoje imię i przyjrzałem się uważniej mojemu rozmówcy. Menel. Zarośnięty, z długą, lekko posiwiałą brodą. Twarz zmęczona, poorana bruzdami, spalona słońcem, aż nadto grzejącym pod sklepem, gdzie wątpliwy cień jedynego w okolicy kasztanowca nie był w stanie „obsłużyć” wszystkich potrzebujących - przestających tam całymi dniami bezrolnych, bezrobotnych i sfrustrowanych mężczyzn, debatujących o polityce, Żydach i popijających tanie wino na przemian z nieco droższym piwem.

- Znam to wszystko od wielu lat – powiedział Janek ni stąd ni zowąd i niczym pilot wycieczki zatoczył ręką szeroki łuk, pokazując mi otoczenie.

Poczęstowałem go papierosem. Zaciągnął się chciwie i po chwili, zupełnie bez skrępowania, od niechcenia rzucił:

- To wszystko kiedyś było moje.

- Dawno? – spytałem nieco kurtuazyjnie, bo nie za bardzo miałem ochotę wdawać się z nim w dłuższą pogawędkę. Liczyłem, że pójdzie sobie lada moment i nie będzie zakłócał mi kontemplacji.

- Dawno, dawno... – mówiąc to uśmiechnął się tajemniczo i wskazał na pomnik:

- Tego tu postawili i zadowoleni.

Zapadła  cisza, nie bardzo wiedziałem co na takie dictum odpowiedzieć. On też jakoś nie kwapił się do kontynuowania monologu i siedzieliśmy w milczeniu. Gorące, zastygłe powietrze, cisza, wypuszczane z ust kłęby dymu i mój towarzysz... Wydało mi się to głupie i trochę śmieszne, ale siedzący obok mnie mężczyzna był łudząco podobny do tego na cokole, nawet nogi miał tak samo chudziutkie, co mogłem zaobserwować, gdyż spodnie miał przykrótkie i wystawały z nich żylaste łydki. Ta twarz - wykuta jakby z brązu, ciosana miarowymi uderzeniami dłuta, wysokie czoło i dosyć szlachetna obudowa oczu... Mimowolnie parsknąłem śmiechem.

- Miałem kiedyś córkę... – zaczął znowu rozmowę, a moja studencka wyobraźnia dośpiewała resztę, zanim on – wziąwszy głęboki oddech i równie głęboki łyk mojego piwa – zdążył skończyć zdanie.

- Umarła? - przerwałem mu, ale to jakbym nie ja mówił.

- Nie, żyje. Ale dla mnie nie.

I potoczyła się historia o niewdzięcznej córce, która wstydzi się ojca, której ojciec jest niepotrzebny i sprawia kłopot w jej towarzystwie, gdzie bon ton i savoir vivre mieszają się z kiczem nowobogactwa i nowomowy.  Współczesny ojciec Goriot i król Lear w jednym otarł brudnym kciukiem coś na kształt łzy.

Milczałem. Mówił i mówił, ale nie słuchałem go kompletnie, bo moje myśli skierowały się w całkiem inną stronę nierzeczywistości.

 

 

 (Zob.: Marcin Kępa, Ziemowit Szczerek „Paczka radomskich”, Polskie Zakłady Graficzne Sp. z. o. o., Radom 2010; tamże opowiadania Marcina Kepy „Rozproszenie czarnoleskie”, s. 111- 115, „Genius loci”, s. 115, 118).